Tekst jest długi i mało kulinarny, dlatego jeśli spodziewasz się przepisu, zapraszam wkrótce (ciasto z bananami w likierze siedzi w poczekalni).
Już prawie od roku prowadzę bloga i po takim czasie nasuwa się wiele refleksji. Cały ten okres nie był wcale monotonny, a wręcz przeciwnie, otrzymałam tak wiele miłych komentarzy, troszkę konstruktywnej krytyki;) i kilka propozycji współpracy, ale o tym za chwilę.
Postanowiłam podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami odnośnie blogowania. Możliwe, że moje doświadczenie pomoże również początkującym blogerom w odnalezieniu się w pełnej zasadzek blogosferze, a przede wszystkim (mam nadzieję) skłoni do refleksji nad podejściem do bloga, autorskich materiałów i potencjalnych projektów współpracy.
Odkąd założyłam bloga, dostałam różne propozycje, na początku głównie banerkowe. Raz nawet się zgodziłam, myśląc że mogę na tym tylko zyskać. Banerek malutki, piękniutki, a kasa się nabija.
Jedzie mi tu czołg?;)
Banerek mało gustowny, kasa wcale się nie nabija, ale za to ja czuję jakby ktoś nabijał mnie w butelkę. Po zarobieniu kokosów o wartości 0,13zł postanowiłam zrezygnować z tego typu działalności. Dzięki Bogu! Właściwie to muszę dziękować tylko i wyłącznie sobie.
Kolejną propozycją była współpraca z wydawnictwem produkującym broszury kulinarne. Oni postawili na system: jedna broszura=jeden bloger. Na początku była ekscytacja! Hej! Odzywają się do mnie! Robię się popularna! Siku w majty na miejscu (-wiem, że tekst jest bardzo podwórkowy, ale w pełni oddaje moją ówczesną ekscytację).
Po wysłaniu 3 przykładowych zdjęć do grafika, który miał rzekomo sprawdzić jakość moich zdjęć dostałam pozytywny feedback, a później cisza. Skończyło się na niczym. Byłam głupia? Z pewnością! Ale nikt nam nie mówi (NAM młodym blogerom), jak powinniśmy prowadzić takie uzgodnienia i negocjacje.
Później długo, długo nic i nagle BUM!
Dostałam propozycję publikacji
moich pięciu przepisów do książki, która ma być stworzona łącznie przez
dziesięciu blogerów kulinarnych. Jej nakład wynosić ma 5tyś egzemplarzy.
Mój udział w tym przedsięwzięciu byłby stosunkowo niewielki. A wynagrodzenie za przepis....25zł!
Czy warto więc angażować się w taki projekt?
Zastanawiałam
się chwilę nad tą propozycją. Co może zyskać każda ze stron, a przede wszystkim co może zyskać mój blog? Czy faktycznie przybędzie mi więcej czytelników?
W celu rozwiania mojej wątpliwości napisałam maila do Tomka Tomczyka, szerzej znanego jako Kominek. Przecież HEJ, kto jak kto, ale jeden z najbardziej popularnych blogerów w Polsce na negocjacjach się zna! A nóż odpisze:) Byłam świeżo po przeczytaniu Jego książki i miałam cichą nadzieję, że mi doradzi.
Tak naprawdę chciałam usłyszeć, że pod żadnym pozorem nie wolno mi sprzedawać przepisu za grosze. Potwierdzałoby to moją intuicję, a w dodatku uciszyłoby poczucie zmarnowanej szansy.
Tak naprawdę chciałam usłyszeć, że pod żadnym pozorem nie wolno mi sprzedawać przepisu za grosze. Potwierdzałoby to moją intuicję, a w dodatku uciszyłoby poczucie zmarnowanej szansy.
Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, po 5 minutach przychodzi mail od Kominka, a w nim to, czego się
spodziewałam. Kominek napisał to co było potrzebne, abym zrezygnowała na
dobre z tego typu mało satysfakcjonujących projektów. Swoją drogą, to strasznie
miłe, że odpowiedź dostałam w ekspresowym tempie i zawierała ona silne argumenty, cytuję:
"Złodziejstwo.
W żadnym wypadku sie na to nie zgadzaj. Co to jest nakład 5
tys.? Nic. Ile z tych osób wejdzie na twojego bloga? Może co setna. Nic
nie zarobisz, nic nie zyskasz, a tylko zostaniesz frajerką, bo o takich
blogerach inaczej się nie mówi."
Domyślacie się już, że moja odpowiedź na współpracę nie była pozytywna.
Domyślacie się już, że moja odpowiedź na współpracę nie była pozytywna.
Czy aby na pewno postąpiłam słusznie?
Chętnie poznam Wasze opinie, bo rok blogowania to tak naprawdę niewiele.
Dobrze zrobiłaś :*
OdpowiedzUsuńWierzę w Ciebie i wiem, ze bedziesz miała sowją książkę kucharską:*
CMOK!
UsuńSłusznie! Nie można tak tanio sprzedawać swojej pracy. U mnie naszczęście nie zdarzyly sie takie propozycje. Dostawałam za to meile, żeby z paczkę produktów robić arytkuł sponsorowany na blogu, teraz umieściłam notkę, że nie jetem taką wpsółpracą zainteresowana, więc mam spokój. Nie chodzi o to, że mam coś przeciwko wpisom sponsorowanym. Chodzi o to, że nie będę dużym firmom sponsorować darmowej reklamy na swojej stronie za 3 paczki kaszy itd. Irytuje też mnie ich namolne działania "marketingowe" i zwroty w meilu twój, tobie itd pisane dokładnie tak, małą literą. Meile podpisane nazwiskiem specjalisty od marketingu... :]
OdpowiedzUsuńDrui: Fajnie, że na to zwróciłaś uwagę, też mnie takie maile bawią! :-)) Niesamowite jak bardzo niekompetentni ludzie czasem mają tak odpowiedzialne stanowiska...
OdpowiedzUsuńMonia: też uważam, że dobrze postąpiłaś. :-)
Ja jestem młodą blogerką, bez lustrzanki póki co, tylko z pasji. Jako obserwator blogów nie znoszę chamskich, sponsorowanych postów. Nigdy moim zamierzeniem nie było zarabianie na blogu i nie będzie.
OdpowiedzUsuńMoja przyjaciółka, która jest znaną life - stajlową blogerką uczy mnie jednego: szanuj siebie i swoich Czytelników. Jeśli ktoś Ci przyślę paczkę z produktami i będzie to chłam - nie pisz o tym. Nie zgadzaj się na gotowe zupy, kostki itp. I tego się trzymam :)
Pozdrawiam i gratuluję pierwszego Roczku :)
Dziękuję:)
UsuńJa nie krytykuję pod żadnym względem zarabiania na blogu:) jeśli nadarzy się taka okazja, że ktoś mi zaproponuje fajną kampanię ze smakiem to może się zgodzę:) Ale jak widać jeszcze się nie zdarzyło;)
Pozdrawiam serdecznie:)
Po pierwsze gratuluję roczku...
OdpowiedzUsuńa po drugie TAK TRZYMAJ !!!
Ja bloguję zaledwie kilka miesięcy i mam zamiar robić to jeszcze długo, a tacy ludzie jak Ty daja mi nadzieję :)
Gratuluje roczku ;)
OdpowiedzUsuńJa miałam na razie 1 propozycję współpracy - za 2 paczki szynki w plastrach miałam napisać o nich artykuł sponsorowany. Oczywiście gdyby weszli na mojego bloga dowiedzieliby się że ja i moja rodzina jesteśmy wegetarianami ;)
Nie wiem czy to mnie bardziej obraziło czy rozśmieszyło - taki skrajny przejaw ignorancji.
Ogólnie blogerzy kulinarni to nadal raczkująca dziedzina w Polsce i korporacje uwielbiają wykorzystywać naiwność "tych głupich kur domowych" ;)
Każdy chyba musi znaleźć swoją rezeptę na zarabianie na blogu i ustalić ilość sponsorowanych wpisów i reklam. Wiadomo, nikt nie żyje powietrzem i myślę, że wytrwali mogą z czasem trochę dorobić, ale jest różnica pomiędzy rzetelnymi zleceniodawcami i oszustami. Niestety wielu początkujących blogerów daje nabrać się na tę kaszę i to tylko dodaje animuszu nieuczciwym wyzyskiwaczom. Dobrze, że o tym napisałaś.
OdpowiedzUsuńSkoro czujesz, że zrobiłaś dobrze, znaczy, że tak właśnie jest!! Ja wyznaję podobną filozofię i też dostaję różne suuuper oferty, z których nie chcę korzystać. Ale są też tacy, którzy widzą sens w korzystaniu i jest to ich prawo, pytanie na ile opłacalne...Fajny temat podjęłaś Monia, Twój blog jest świetny będę zaglądać w kolejnym roku z pewnością!!
OdpowiedzUsuńuściski!!
z tym siku w gacie mnie rozbawiłaś :) Ja również je robiłam gdy ktoś do mnie napisał, gdy zarobiłam 400zł na 10 zrobionych zdjęciach, jak mój przepis znalazł się w czasopiśmie PG to już w ogóle sikałam, popuszczałam i takie tam ale przeszło mi bardzo szybko bo co mi daje to, że jestem w gazecie? NIC!
OdpowiedzUsuńJeśli Twoje przepisy znalazły się w jakieś renomowanej gazecie to super:) Bo to jeszcze jest jakiś prestiż;) ale najbardziej nie lubię jak ktoś próbuje zbudować markę na blogerach, którzy sprzedają swój dorobek za grosze.
UsuńGratuluję sukcesów i pozdrawiam cieplutko :)